Uroczystości pogrzebowe odbędą się w dniu 8.12.2023 (piątek) o godzinie 14:20 na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

 

“W pracowni krakowskiego malarza”
Jest w Krakowie wiele magicznych miejsc; „świątyń” sztuki, czy rzemiosła, promieniujących barwami, które składają na aurę miasta, jakich niewiele w Polsce i może nie za dużo na świecie. To tutaj właśnie wysoka kultura znalazła właściwą sobie glebę, by bujnie wzrastać i kwitnąć swoim pięknem.
Zaglądnijmy do jednego z tych miejsc, do pracowni krakowskiego malarza, zawieszonej gdzieś wysoko, pośród blaszanych dachów, ganków i kominów zabytkowego śródmieścia.
Tutaj, niemal o krok od tętniącego życiem Rynku Głównego, blisko wielkomiejskiego gwaru i hałasu, w ciszy grubych murów starej kamienicy odnajdziemy świat artystycznej kontemplacji, barwnych obrazów, na których ujrzymy nie tylko odzwierciedlenie otaczającej nas rzeczywistości, ale odgadniemy może również ślady życia artysty, jego przemyślenia, refleksje i zadumę.
Jakże dobrze wpisują się owe tajemnicze obrazy w nastrój otoczenia, w ślizgające się po rynnach refleksy światła księżycowego…. I jeszcze więcej – te obrazy – to jakby dossier życia dobrze przeżytego, szlachetnego i godnego.
Tadeusz Knaus – gospodarz pracowni, pochodzi ze starej, zacnej rodziny krakowskiej. Jego dziad, Karol Maksymilian Knaus był budowniczym – architektem przełomu XIX i XX wieku w tym mieście. Wybudował sporo kamienic, zaprojektował m.in. otoczenie sadzawki i bramę wjazdową w kościele O.O. Paulinów na Skałce. Przebudował lub uzupełnił wiele istotnych elementów architektonicznych w krakowskich kościołach. Znany był tez jako bojownik o zachowanie otoczenia krajobrazowego wokół Wawelu w stanie możliwie nienaruszonym.
Natomiast córka Karola Maksymiliana, a ciotka Tadeusza Knausa, była utalentowaną, chociaż mało znaną malarką. Emila Knausówna była m.in. uczennicą Jacka Malczewskiego, pozostawiła po sobie dziesiątki pięknych i wartościowych obrazów: głównie pejzaży, oraz portretów. Pozostały one do dziś w jej szerokiej krakowskiej rodzinie. Ojciec Tadeusza – Konrad był inżynierem elektrykiem.
Gdyby zapytać bohatera naszego artykułu o związki uczuciowe z miastem, to odparłby bez wahania, że czuje się lwowiakiem z krwi i kości, a Lwów uważa za swoje ukochane miasto. Bez uszczerbku dla uczuć wobec Krakowa.
Stało się tak za przyczyną ojca Tadeusza, Konrada, który przyjechawszy do Lwowa zakochał się w mądrej i urodziwej lwowiance – Celinie Karolinie Kowalczuk i pokochał też dozgonną miłością Lwów. Konrad Knaus objął posadę głównego inżyniera w Elektrowni Lwowskiej.
Z tego związku urodził się we Lwowie Tadeusz, 27 listopada 1926 r. W okresie jego wczesnego dzieciństwa rodzina przeprowadzała się kilkakrotnie w obrębie miasta, by wreszcie osiąść we własnym domu, na Nowym Lwowie, przy ul. Kamienieckiej. Nowy Lwów był w zamyśle dzielnicą willową, jednak wybuch wojny przerwał budowę infrastruktury tej dzielnicy i w okresie wojny w domu rodzinnym Tadeusza brak było wszelkich wygód – począwszy od elektryczności i wodociągu.
Tuz przed wybuchem wojny Tadeusz zdał egzamin wstępny do 8-go Gimnazjum; w momencie rozpętania się wojny miał 13 lat, a więc był właściwie dzieckiem.
Za obydwu okupacji, tj. radzieckiej i niemieckiej pobierał naukę według mocno okrojonych programów szkoły średniej, następnie pracował w Elektrowni jako pomocnik elektromontera, a później w Baudienście, przy wycince lasu w Borkach Dominikańskich.
Po powtórnym wkroczeniu Rosjan do Lwowa, dorastający chłopak został powołany do wojska, przez 2 tygodnie przebywał już w koszarach, lecz korzystając z ogromnego – jak – mówił – bałaganu wyśliznął się z koszar, „na krótko”, za wiedzą wartownika, którego przekupił… smaczną gruszką.
Jeszcze wcześniej, za okupacji niemieckiej, Tadzio wraz z kuzynami wstąpili do Narodowej Organizacji Wojskowej – wydzielonej części Armii Krajowej, była to „rodzinna”, 5- osobowa drużyna. Chłopcy zajmowali się „małą dywersją”; drukowali i rozprowadzali gazetkę „Słowo Polskie”. W czasie zaprzysiężenia Tadzio przybrał pseudonim „Pilot”. Innym jego zajęciem, już zupełnie samodzielnym, była obserwacja przejeżdżających niemieckich transportów wojskowych, na lwowskiej stacji Persenkówka.
Raporty z tego rozpoznania wywiadowczego, trwającego 2 lata Tadeusz przekazywał nieznajomemu oficerowi. Dopiero wiele lat później dowiedział się, że współpracował z II Wydziałem Komendy Głównej A.K.
Rodzina Tadeusza „za pierwszych Sowietów” ukrywała u siebie w domu inż. Alfonsa Hoffmana, znanego naukowca z Pomorza – specjalistę budowy elektrowni.
Za Niemców w domu Knausów ukrywał się również dr Marian Krzyżanowski – znany lekarz, który posługiwał się wówczas fałszywym ausweissem – na nazwisko Wierzbicki. Dr Krzyżanowski był przed wojną działaczem Stronnictwa Demokratycznego. Inną, bardzo ciekawą postacią, która znalazła schronienie w domu Knausów był kapitan lotnictwa Zygmunt Policewicz, który przedtem brał udział w nalotach na Niemcy, a później zrzucono go na spadochronie do okupowanej Polski. Organizował on w Armii Krajowej wydział lotniczy, który w tamtym okresie przejmował zrzuty alianckie. Zygmunt Policewicz był znany w domu Tadeusza jako „Pan Jasio”, ale nosił pseudonimy: Świerk”, a następnie „Sosna”.
Przez całą wojnę we Lwowie panował, jak wiadomo wielki głód, ludzie chodzili źli i smutni. Na ulicach szalał terror, ścierały się tam również działania różnych organizacji. Na oczach Tadeusza ginęli ludzie – tak np. pewnego razu tuż obok niego zastrzelono na ulicy znanego ukraińskiego dyrektora przedsiębiorstwa – nazywał się Kalatyński. Zamachowiec uciekł, w tym samym kierunku również uciekał przypadkowy świadek – Tadzio.
Cała jego rodzina żyła w wielkim zagrożeniu – ukrywała przed okupantami poszukiwanych ludzi, przeżyła kilka rewizji Gestapo. Cudem unikając wsypy. A familia Tadeusza była liczna – oprócz rodziców żyły tam obok niego 3 starsze siostry. Brat Tadeusza, Zygmunt poległ bohaterską śmiercią w obronie Polski we wrześniu, 1939 r., w bitwie pod Płockiem.
Mimo określonej polityki eksterminacyjnej stosowanej przez Niemców, ludzie o pewnych kwalifikacjach i zawodach, zwłaszcza technicznych, mieli szanse przetrwania, jako przydatni w życiu gospodarczym i społecznym Generalnej Guberni. Dopiero powtórne wkroczenie Rosjan na teren Lwowa przewróciło wszystko.
Sowieckim władzom politycznym najczęściej obojętne były kwalifikacje zawodowe mieszkańców okupowanego kraju. Najważniejszymi kryteriami ich przydatności był stosunek do nowego ustroju, oraz oczywiście – czy nie „burżuj”, które to określenie dotyczyło całej niemal inteligencji, ludzi zamożnych i na wyższych stanowiskach.
Z tego powodu naczelny dyrektor Elektrowni Lwowskiej – Kozłowski został zastrzelony na ulicy przez żołnierzy rosyjskich, natomiast ojciec Tadeusza, Konrad, wraz ze swoim szoferem, Gindą, cudem uniknęli śmierci, w czasie okrutnej zabawy, którą na poczekaniu wymyślili sołdaci. Zatrzymani inżynier i jego kierowca musieli robić przysiady, padać na ziemię, biegać pod seriami z karabinów maszynowych, puszczanymi tuz nad ich głowami.
Zarekwirowany samochód osobowy Konrada Knausa został natychmiast uszkodzony przez sołdata, który podziurawił bagnetem dach – tak więc żołnierz ten nie uszanował nawet zarekwirowanego mienia.
W czerwcu 1946 r. rodzina Knausów wyjechała do Krakowa, w ramach akcji wysiedlenia ludności polskiej. Po przyjeździe do Krakowa Tadeusz początkowo mieszkał u rodziny ojca, a po jego śmierci przeprowadził się z matką i siostrami do Zakopanego, gdzie ukończył ostatnią klasę liceum dla dorosłych i zdał maturę.
Po powrocie Tadeusza i jego najbliższej rodziny do Krakowa, podjął on studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, na Wydziale Slawistyki, wkrótce jednak przeniósł się na Akademię Sztuk Pięknych, gdzie ukończył Wydział Konserwacji Zabytków.
W czasie tych studiów poznał studentkę tego samego wydziału, Zofię Palmowską z Gdyni.
W 1956 r. Tadeusz zrobił dyplom ASP, a w 2 miesiące później zawarł ślub z Zofią, która również ukończyła ten wydział.
W życiu młodego małżeństwa Tadeusza i Zofii rozpoczął się nowy etap, wspólnej pracy w ciężkim, ale pasjonującym zawodzie konserwatora zabytków.
Małżeństwo zamieszkało w Nowej Hucie, na Osiedlu Uroczym, jednak praca zawodowa rzuciła ich w tzw. „teren”, na południe Polski.
Zanim przejdę do kolejnej części biografii artysty pragnę jeszcze nadmienić, iż w tym małżeństwie urodziła się w 1961 r. córka Agnieszka, obecnie utalentowana malarka, mężatka, matka czworga dzieci.
Uprzednio wspomniałem, że zawód konserwatora zabytków jest piękny, lecz ciężki.
Praca zawodowa Tadeusza i Zofii Knausów przebiegała kilkutorowo: głównym nurtem ich obowiązków była konserwacja zabytków ściennych, polichromii, rzeźb itp. Inną ich specjalnością było odnawianie i konserwacja obrazów, a więc prace kameralne, sztalugowe.
Ktokolwiek przyglądał się pracy konserwatorów na rusztowaniach, na ścianach, czy tez pod stropami obiektów zabytkowych, z pewnością uprzytomnił sobie trudy i zagrożenia, jakie przynoszą te zajęcia.
Stała wilgoć, chłód, opary używanych zapraw, klejów i farb, oraz różnych chemikaliów – po prostu praca przy mokrych tynkach, mrówcza, monotonna, z dźwiganiem ciężkich materiałów, jakże często w ciasnocie. Praca przy polichromiach na stropie – to ręce podniesione pionowo do góry, leżenie na wznak na platformie rusztowań. Pył i farba, sypiące i lejące się na głowy, na twarze, na ubrania. I to wchodzenie i schodzenie nieraz z wysokości kilkunastu i więcej metrów po drabinach. Przy takim zajęciu zginął w Farze w Olkuszu znany krakowski konserwator zabytków – prof. Dutkiewicz z A.S.P..
Natomiast można również wyobrazić sobie emocje, towarzyszące pracy przy odsłanianiu, lub wręcz odkrywaniu ciekawych polichromii, czy detali, ukrytych pod późniejszymi zamalowaniami, lub obmurowaniami.
Wielu z nas miała możność wspinania się po wnętrzach starych wież, zabytkowych dzwonnic, lub spoglądania w przepastną otchłań pomiędzy połaciami dachu zabytkowej świątyni, a stropem. Całe lasy pięknych pni, wyciętych na więźbę dachową, krokwie, płatwie, stolce, zastrzały. Półmrok, milczenie, duch miejsca.
To historia, zastygła w materialnej postaci. Czas stoi tam w miejscu. To też jeden z uroków pięknego zawodu konserwatora zabytków.
I jeszcze prace sztalugowe – jak sądzę – również nierzadko wywołujące dreszcz emocji – od chwili zmycia warstwy starego werniksu. Aż do przywrócenia barw, blasku i światła, pierwotnie emanujących z dzieła malarskiego.
Jeśli dłużej piszę o zawodzie konserwatora, to dlatego, że jak sądzę, ten właśnie zawód wpłynął na wybór rodzaju malarstwa, uprawianego przez Tadeusza Knausa. Jak niżej przekonamy się, czas, przemijanie, sens życia, tajemnica ludzkiego i kosmicznego bytu są dominującymi tematami jego twórczości artystycznej. Ale po kolei.
Prześledźmy w skrócie drogę zawodową Tadeusza Knausa. Była to jak już wspomniałem, głównie konserwacja polichromii obiektów zabytkowych. I tak artysta rozwija przed nami barwną wstęgę swego dorobku zawodowego, wymieniając miejscowości i obiekty – w których wszędzie pozostawił cząstkę swojego życia, godziny wysiłku fizycznego i umysłowego, całe wiadra potu:
– Krużganki Klasztoru Augustianów w Krakowie; wieża Kolegiaty w Nowym Sączu; strop Domu w Tarnowskich Górach; Kościół Garnizonowy w Rzeszowie; Katedra w Tarnowie, Kościół Św. Trójcy i elewacja Rynku w Tarnowie, zespół portretów sarmackich w Muzeum Tarnowskim, kościół w miejscowości Podole (tu – odkrycie polichromii); Zamek w Pieskowej Skale, Fara w Olkuszu, kościół w Andrychowie; secesyjne polichromie w kawiarni „Jama Michalikowa” w Krakowie, kościół „Na Burku” w Tarnowie, Ratusz w Świdnicy, Klasztor w Wąchocku, ołtarz w kościele w Zawadzie. Kościół Franciszkanów w Opolu, „Dom Plebana” w Starym Sączu, odkrycie i konserwacja stropu polichromowanego w hotelu „Grand” w Krakowie, „Pałac Kmity” w Krakowie, zamek w Dębnie, kościół w Klimontowie, budynek Szyszko – Bohusza w Przegorzałach, różne zabytkowe budynki w Krakowie i w Tarnowie, Kościół Franciszkanów w Krakowie i dużo innych, pomniejszych obiektów. I jeszcze wiele, wiele obrazów przywróconych do świetności, m.in. ikon z Muzeum Przemyskiego. To wszystko w konserwatorskim tandemie Zofii i Tadeusza Knausów.
Na zakończenie przejdźmy jeszcze do dokonań twórczych bohatera naszego artykułu:
Jak czytamy w folderze jednej z wystaw – „nieprzerwanie uprawia malarstwo, uczestnicząc w wystawach zbiorowych w kraju i za granicą, miał kilka wystaw indywidualnych (obecnie tworzy równolegle malarstwo metaforyczne i realistyczne, z niewielkimi epizodami abstrakcyjnymi).”
Dodajmy tutaj, ze Tadeusz Knaus przez wiele lat udzielał się również w działalności związkowej – był Przewodniczącym Sekcji Konserwacji, w Związku Polskich Artystów Plastyków, a także przez jakiś czas był członkiem Zarządu Głównego Sekcji Konserwacji ZPAP, w Warszawie.
Jedna z jego wystaw miała miejsce, stosunkowo niedawno, w Klubie Śródmiejskiego Ośrodka Kultury ”Zaułek” w Krakowie.
Jak napisał zmarły niedawno prof. Jerzy Madeyski: „Tadeusz Knaus stosuje w swych obrazach tak ukochaną przez nadrealistów, czystą, sterylną formę włoskiego quatrocenta, choć o wzmocnionym kolorycie, przy pomocy której buduje kompozycje stojące na pograniczu surrealizmu i malarstwa symbolicznego. Z przewagą tego ostatniego, wraz z jego zadumą i refleksją, gdyż czyhająca gdzieś, w bezkresnych przestrzeniach nadrealna groza jest mu obca, a nawet chyba niemiła”.
Nawet dla mnie, laika, obrazy oglądane w pracowni Tadeusza Knausa, to jakieś okno, niedomknięte, a może dopiero co uchylone, w kierunku maszynerii ludzkich losów, życia, i – co jest już tylko moim domysłem – kresu ludzkiej egzystencji.
Te obrazy – to dziurka od klucza, przez która prześwituje, przerastający ludzka wyobraźnię, inny wymiar.
Malarz w swych obrazach przypomina mi znaną z podręcznikowej ryciny postać, która w swej wędrówce doszła już do końca świata i głową przebiła jego powłokę. Widzi niezrozumiałe dziwne urządzenia i napędy, niezrozumiałe, ale jednak jakże ściśle związane z doczesnym bytem ludzkim.
Pospisywałem w szaleńczym tempie te wszystkie wspomnienia Artysty, odłożyłem foldery i dokumenty. Jeszcze raz spoglądam na ściany pracowni, wszędzie obrazy, malowane głównie farba akrylową. Te przejmujące – „metafizyczne”, i te również piękne, postimpresjonistyczne: martwa natura, pejzaże, dachy, kominy, najbliższe szczegóły architektury, oglądanej przez okno pracowni.
Szarzeje na dworze. Osobliwy nastrój pracowni malarskiej, z jej zapachem farb i terpentyny, światem lichtarzy, starych amorków i innych antycznych przedmiotów pobudza wyobraźnię i zadumę. Jeszcze ostatni łyczek kawy, z aromatycznym mleczkiem kokosowym. Żegnam się z bliskim sercu Wujem Tadziem, mądrym i skromnym człowiekiem.
Zamykam na dole ciężką bramę wyjściową i zanurzam się w mrokach przedwiosennego, wczesnego wieczoru. Wysoko, nad głową przytłumiony zgiełk miasta przecinają jasne tony krakowskiego Hejnału.
Pozostawiam za sobą Lwów, który mimo wszystko jakimś sposobem, przesyca tak mocnym akcentem klimat tej pracowni. Zaiste, Kraków jest magicznym miastem! Jan M. Załuczkowski